Friday, September 12, 2014

Second Week at AAE / Drugi tydzień w AAE



Another week at AAE is over. So far, my work hasn’t yet gotten exciting. I spent most of my time editing texts this week. Monday I was really in a rut and didn’t accomplish anything because it turned out I wasn’t sure what I was supposed to be doing (mostly with the text I was supposed to revamp). I haven’t got myself together regarding my research project either, although it doesn’t help that now my professor isn’t responding – perfect timing. Gathering from my talk with Karina on Monday, I’m also worried they want me to do something really quantitative whereas I wanted to do a qualitative study. In any case, now I have some of the research results from prior studies saved on my computer and can maybe start working on it over the weekend. Other than that, I took on another volunteer duty at the office, namely, to check the organization’s mailboxes in the center of town, which is good in that you can get out of the office for a bit. I also had to man the reception desk again – only faring a little bit better than before.


Iglesia de Guápulo
Last weekend, and actually over the course of a few days, the Fiesta de Guápulo was on, so there was music blasting and fireworks going off day and night. I was too lazy to make my way there during the night, but on Saturday I did walk down the mountain to check out the church, Iglesia de Guápulo, which is definitely worth seeing. At night, Sandra and I watched the fireworks from the apartment, where we had a fairly good view. Later, at around 11:30, my partner Nadine arrived from Europe. Luckily, she found herself an apartment quickly on Sunday (she had already written to a few people before she left).



Waiting to get our visas registered /
Czekanie na zapisywanie wizy
The day before yesterday, we took the morning off to get our visas register (you have to do it within 30 days of arrival, otherwise your visa is no longer valid). The first place we went to was wrong, and we had to go to another building close by. The second building was packed full of people waiting for information. There, two ladies almost got into a fight, perhaps over their place in line, but that sort of thing is common in Immigration (it can be an extremely stressful situation, after all). When we made it to the information desk (there was a line of people sitting down for that), we were told to go to another place halfway across town. That place was packed too. There we had to take a number and get some of our documents copied. We ended up waiting there for about three hours, maybe a little less, which is pretty good for immigration. When we were called up, we had to give up our passports (again) and pay another four dollars for the registration. We are going back on Monday to pick them up.

Other than that, nothing exciting to tell. I’ve gotten used to how things work here, most notably the traffic. At first it’s scary, but once you learn the logic of it, it’s okay. The main thing is to be simultaneously assertive and careful. And I’ve managed to not get sick from the food, although I unfortunately can’t say the same for Nadine, who has been getting stomachaches from the food. That could be because of the meat/fish that she’s eaten, that she’s not used to the bacteria here (maybe I am because of my time in Honduras, but I’ve also been eating a lot of yogurt, which is supposed to help with that), or because I’m eating more ají, a spicy paste that they serve with lunch here (although I don’t each much more). Anyways, I’m glad I’m not sick and hope that she’ll get over it too.

"Human rights defender" /
"Obrońca praw człowieka"
Clifford - also a human rights defender :) /
Clifford - też obrońca praw człowieka

Ah, I now have a work ID and keys. I have to say, for some odd reason, the former gives me a strange sense of security walking around town…








(PL)



Minął jeszcze jeden tydzień w AAE. Do tej pory moja praca jeszcze nie zrobiła się sensacyjna. Spędziłem większość czasu edytując teksty. Poniedziałek nie mogłem się zmotywować i nie osiągnąłem niczego, bo okazało się, że nie byłem bardzo pewien, co miałem robić (głównie z tekstem, który powinienem zmienić na lepsze). I jeszcze nie wziąłem się w garść jeśli chodzi o mój projekt badawczy. Także nie pomaga, że teraz mój profesor już nie odpowiada na moje emaile – doskonały timing. Po mojej rozmowie z Kariną w poniedziałek też obawiam się, że ona chce, żebym przeprowadził badanie raczej ilościowe, chociaż ja planowałem przeprowadzić badanie raczej jakościowe. W każdym razie, teraz mam jakieś wyniki z wcześniejszych studiów zapisane na komputerze, z którymi może będę pracować w czasie weekendu. Oprócz tego, teraz mam wypełniać nowy obowiązek jako wolontariusz w biurze, mianowicie, sprawdzać skrzynki pocztowe organizacji w środku miasta, co jest o tyle dobre, że mogę opuszczać biuro na chwilę. Też pracowałem w recepcji jeszcze raz – tylko robiłem troszeczkę lepiej niż zeszłym razem.

W czasie ubiegłego weekendu, akurat także w ciągu tygodnia, świętowało się Fiesta de Guápulo, więc ludzie grali muzykę jak najgłośniej i puszczali fajerwerki dniem i nocą. Ja byłem zbyt leniwy aby świętować w nocy, jednak w sobotę spacerowałem w dół góry żeby zwiedzieć kościół, Iglesia de Guápulo, który na pewno warto zobaczyć. W nocy, Sandra i ja patrzyliśmy na fajerwerki z mieszkania, gdzie mieliśmy zupełnie dobry widok. Później, o około 11.30, moja partnerka Nadine dotarła z Europy. Na szczęście, znalazła sobie mieszkanie już następnego dnia (już pisała do kilku osób przed wyjazdem).


Przedwczoraj, Nadine i ja wzięliśmy sobie wolny ranek aby zameldować wizy (jak nie robisz w ciągu 30 dni od przyjazdu, wiza już nie będzie ważna). Pierwszy budynek, do którego poszliśmy, nie był prawdziwy, to mieliśmy pójść do innego pobliskiego budynku. Drugi budynek był przepełniony ludźmi czekającymi na informacje. Tam, walka prawie wybuchła między dwoma kobietami, może o miejsce w kolejce, ale coś takiego zawsze zdarza się w biurze ds. imigracji (jest to przecież niezwykle stresującą sytuacją). Kiedy przyszliśmy do punktu informacji (była kolejka do niej), powiedzieli nam, że musimy pójść do innego miejsca nie zbyt blisko stąd. To miejsce również było przepełnione. Tam musieliśmy wziąć numer i dać kilka dokumentów do skopiowania. Na końcu czekaliśmy chyba trzy godziny, może trochę mniej, co jest całkiem dobrze jak na biuro ds. imigracji. Kiedy wreszcie zadzwonili do nas, musieliśmy oddać paszporty (jeszcze raz) i zapłacić jeszcze cztery dolary za zameldowanie. Pójdziemy znowu w poniedziałek, aby je odebrać.

Oprócz tego, nic nadzwyczajnego do opowiadania. Już przyzwyczaiłem się do tego, jak wszystko działa tutaj, szczególnie ruch uliczny. Na początku masz stracha, lecz kiedy nauczysz się logiki, jest w porządku. Najważniejsze aby być asertywnym i uważać jednocześnie. I udało mi się do tej pory nie zachorować, chociaż nie mogę powiedzieć tego samego o Nadine, która ma ból w żołądku przez jedzenie. To może przez mięso/rybę, które zjadła, albo dlatego, że nie jest przyzwyczajona do bakterii tutaj (a może ja jestem  już przyzwyczajony przez czas spędzony w Hondurasie, lecz ja jem teraz dużo jogurtu, co ma z tym pomagać), albo ponieważ ja jem więcej ají, pikantnej pasty, którą tu podają z obiadem (chociaż ja nie jem tyle więcej). Tak czy siak, cieszę się, że nie jestem chory i mam nadzieję, że Nadine też wróci do siebie.

No comments:

Post a Comment