Monday, January 12, 2015

Epilogue - back in Berlin / Epilog - powrót do Berlina



Our flight to Berlin landed around 7 in the evening on the 22 of December. In comparison with my that last plain trip, this one was a lot shorter, though it wasn’t actually that short. Again, despite having ordered a vegetarian meal, the attendants on the first flight had to arrange something for us because our order at STA Travel didn’t go through. At least the staff was accommodating. On the second flight, we, along with a few other people, had to change seats to sit next to each other because they apparently couldn’t seat families together. Well, all’s well that ends well, I suppose.

In Ecuador, I had looked forward to coming back to Berlin and returning to my life here. In fact, the refreshing warm winter weather was very welcoming coming from the draining heat of Malaysia. The people, however, were not. One thing Natalia and I both noted very quickly was the omnipresent frowns on people’s faces here – why are they so unhappy? Besides frowns, when waiting for the elevator with our luggage, a woman couldn’t help complaining about me and my luggage, both to me directly and indirectly to her husband. When we exited the airport, we were going to hail a taxi, but no one would take us. Natalia suspects that it’s because we knew where we are going, which additionally wasn’t that far, as opposed to clueless tourists they can fleece. In any case, we got home quickly on the bus and saved some money – there’s always a silver lining. We met our next unpleasant person at the copy shop the next day when Natalia was printing her Master’s thesis. He only made a stupid joke about not giving Natalia a rebate for the job because she didn’t have her ID anymore, but it was one of those jokes that a lot of Germans make that are neither nice nor funny. Later, when we got back from Poland, I had a run-in with a waiter who was fairly unpleasant to me for calling his attention to take our order. What bad service!

Of course, those irksome encounters with less than friendly people could have been flukes. I suppose that we just aren’t used to living in Germany anymore – we’ve lost our “gepanzerte Haut” (armored – thick – skin). Yet, that initial shock has made us question whether we want to stay here in the long run. Maybe we’d like to live in a country (or part of Germany?) where people are friendlier…Well, for the short run, I guess we’re just going to have to regrow our gepanzerte Haut. On the bright side, we did meet a couple of Natalia’s friends and had a nice time with them.

For Christmas, as usual, we went to Poland. Though we got there exhausted (inevitably, we had to get up at the crack of dawn to catch the bus), we were able to use the holidays to recuperate and get re-acclimatized to cold weather. More than me, Natalia really needed that after the stress of juggling her internship and her Master’s thesis, and, regarding the latter, living in a tropical climate. I mostly used the time to revamp my Polish skills, pestering Natalia and her mom with constant questions. We also went to meet friends in the mountains of southern Poland and the Czech Republic for New Year’s Eve, which was a nice change from the war zone of Berlin. It was especially pleasant to be in beautiful wintery forests, a big shift from the tropical jungles that we were trekking in just a couple of weeks ago. I think we’ll try to do something similar next year.

And now, back in Berlin, itäs time to slowly get our lives organized again - start looking for work, write the final reports for our internships, etc. This journey around the world is officially over, and we\ll be staying put in the foreseeable future. Yet, who knows, perhaps we'll be packing our bags for the next one sooner than we think!

(PL)


Nasz samolot do Berlina wylądował około siódmej wieczorem 22 grudnia. W porównaniu z tą ostatnią podróżą, ta była o wiele krótsza, chociaż rzeczywiście nie była taka krótka. Znowu nie było zamówionego przez nas posiłku wegetariańskiego, ale obsługa na szczęście była uprzejma\pomocna i znaleziono dla nas coś do jedzenia. W drugim locie musieliśmy zamienić się miejscami z kilkoma innymi pasażerami, ponieważ firma nie była w stanie posadzić rodzin razem. Ale  nam się to udało i wszystko skończyło się dobrze.

Już w Ekwadorze cieszyłem się na powrót do Berlina i mojego życia tutaj. Ciepła zimowa pogoda przywitała mnie po malezyjskim upale. Ludzie jednak nie byli zbyt zapraszający. Coś, o czym z Natalią zapomnieliśmy to grymasy na twarzach obecnych tu ludzi – dlaczego Niemcy są tak niezadowoleni? Oprócz tych smutnych min, spotkałem się od razu z nieprzyjemną babką. Kiedy czekałem na windę, ta kobieta koniecznie musiała poskarżyć się na mnie do mnie i do swojego męża, bo miała pretensje związane z moim bagażem. Później, jak wychodziliśmy z lotniska, chcieliśmy znaleźć taksówkę, aby tak pojechać do domu, ale ani jeden taksówkarz nie chciał nas zawieźć. Natalia przypuszcza, że to dlatego, że wiedzieliśmy dokąd chcieliśmy jechać i oprócz tego nie chcieliśmy pojechać daleko, więc, nie mogliby zarobić zbyt wiele pieniędzy. W każdym razie pojechaliśmy do domu autobusem. Dotarliśmy raczej szybko i oszczędziliśmy pieniądze – zawsze jest strona pozytywna. Następnego dnia spotkaliśmy się z kolejną nieprzyjemną osobą w sklepie, kiedy Natalia drukowała pracę magisterską. Pan tam tylko zrobił żart związany z tym, że Natalia poprosiła o zaoferowaną przecenę na wydrukowanie pracy magisterskiej – nie dał, ponieważ już nie miała legitymacji – ale był to jeden z tych żartów, ani miłych ani śmiesznych, które dużo Niemców robi. Później, po tym jak wróciliśmy z Polski, miałem małą kłótnię z nieprzyjemnym kelnerem w restauracji, bo dałem znak, że chcieliśmy już zamówić. Co za beznadziejna obsługa!

Oczywiście, te wkurzające sytuacje z niezbyt przyjemnymi ludźmi mogłyby być przypadkami. Ja przypuszczam, że po prostu już się trochę odzwyczajiliśmy od życia w Niemczech – straciliśmy nasze „gepanzerte Haut”, czyli odporność na chamstwo. Jednak ten początkowy szok powodował, że się pytamy, czy w ogóle chcemy zostać tu na dłuższą metę. Może chcielibyśmy mieszkać w kraju (albo rejonie w Niemczech?), gdzie ludzie są bardziej sympatyczni… Cóż, na razie będziemy musieli się ponownie w tę grubą skórę wyposażyć. Patrząc z pozytywnej strony, to mieliśmy miłe spotkania z przyjaciółką i przyjacielem Natalii.

Boże Narodzenie jak zwykle spędziliśmy w Polsce. Mimo, że dotarliśmy do Wrocławia wykończeni (nie dało się tego uniknąć, gdyż musieliśmy wstać bardzo wcześnie, aby się wybrać na dworzec autokarowy), mieliśmy szansę odpocząć i przyzwyczaić się ponownie do zimnej pogody. Więcej niż ja potrzebowała tego Natalia ze względu na stres, który przeżyła w związku ze stażem i pracą magisterską. Ja przede wszystkim używałem tego czasu, żeby poprawić mój polski, męcząc …Natalię i mamę wieloma pytaniami. Również pojechaliśmy w góry na południu Polski i do Czech, żeby spędzać Sylwester z kolegami. To była miła odmiana od szaleństwa sylwestrowego w Berlinie. Naprawdę cieszyliśmy się, że mogliśmy spacerować przez piękne zimowe lasy. To była wielka różnica w porównaniu do tropikalnych dżungli, w których byliśmy tylko dwa tygodnie wcześniej. Myślę, że chciałbym zrobić coś podobnego w następnym roku.

A teraz, jeszcze raz w Berlinie jest czas, żeby powoli zorganizować życie ponownie – szukać pracy, pisać końcowe raporty z naszych stażów, itd. Ta podróż po świecie oficjalnie się skończyła, zostajemy na razie w tym samym miejscu. Jednak, kto wie, może wybierzemy się w następną podróż wcześniej niż się spodziewamy!
 


Christmas Mass / Msza bożenarodzeniowa

Kamila, our niece, took a picture of us / Kamilka zrobiła nam zdjęcie

In the mountains in Poland / W górach w Polsce

Friday, December 26, 2014

Borneo


This extremely long post is about our trip to Sarawak on the island of Borneo. Borneo is world famous because of its biodiversity, its endangered species, and because it is slowly being gobbled up by unbridled oil palm plantations. The island, especially the national parks, is full of luscious flora, and also fauna including endangered orangutans and proboscis monkeys. Fortunately, there are national parks that are protected from deforestation, but it remains to be seen if it’s enough and if the parks will remain intact. The people on the island, according to Natalia’s coordinator Mirjam, are much friendlier and warmer than the inhabitants of peninsular Malaysia. I’m not in a position to make comparisons, but I did find the people to be very nice there, which made the experience all the more enjoyable. This is more or less what we did.

We left early in the morning for the airport to catch our flight to Miri, Sarawak just two days after my arrival in Malaysia. Seeing as I was still reeling from my prior trip, and also from the heat which I wasn’t used to, I hardly had any energy and felt sleepy for the first few days of the trip. So the first day, we just wandered around Miri. It isn’t a particularly nice or awful  city – it is related to oil drilling, a big source of income for the Malaysian government. On the second day, we hiked some trails and swam a little bit in Lambir Hills National Park, which is located a little outside the city. As it was Natalia’s birthday, we also went out to eat in the evening and had cake later. For breakfast, I had the chance to try roti canai (pronunciation – chani), which is a special kind of bread that they fry here, similar to crepes, but thicker. They are served with a sort of curry sauce! I had them plain, with egg, and peanut butter and chocolate. Greasy, but good.

The day after, we travelled to Mulu National Park as part of a package tour that we bought in Miri. We flew there because the alternative is a five-hour long boat ride to the rather secluded park. Once there, we got settled in our room, had lunch, and went with our guide to the park area. There, we visited a couple of caves, one smaller and one very big, in fact, one of the biggest caves in the world. There are millions of bats living inside it, leaving tons of droppings on the ground which give the cave a unique smell. The droppings actually attract animals because of their salt content, one of which being deer, which give the cave its name - Deer Cave. After visiting the gigantic cave, we waited in the canteen outside because they are all supposed to fly out simultaneously some time between 4 and 6 pm, making for a great show. Unfortunately, we were disappointed – no bats flew out. We did see some monkeys trying to get at the honey combs on the wall of the mountain though, to no avail. Another attraction was the group of goofy middle-aged Asian guys there (I’m guessing Japanese from the sound of their language, but they could have been Chinese) who were also waiting to see the bats. They were disappointed when we left, and tried to talk to me in a language that was unintelligible to me. The next day, we took a boat trip to visit an indigenous village with longhouses (I can’t remember the name of the people living there) who are one of the last peoples world-wide who still hunt and gather. Apart from hunting and gathering, they apparently generate some income selling hand-made souvenirs to tourists like us. I felt kind of strange visiting that village because I felt like I was treating the people as if they were an exhibit in the zoo, and I didn’t like that. I imagine they agreed to it, but it still didn’t feel right. Afterwards, we took the boat to see some more caves, this time with no bats (or guano). The caves were interesting because they all had their unique constellation of stalactites, stalagmites, pillars and other structures that I can’t remember the name of. Following the cave exploration, we went swimming, and, after taking the boat back to the main entrance of the park, Natalia and I went first to a waterfall, once again going for a dip to cool off, and then heading to the canteen to miss the flight of the bats once again. The third and last day there, Natalia and I went to do the canopy walk, which is claimed to be the longest in the world (almost a half a kilometer). Unfortunately, except for the odd lizard and squirrel, we didn’t see much wildlife, but it was still something to do. Later that day, we left the park, again by plane, for Kuching, the City of Cats, the capital of the state of Sarawak.

We spent the first couple of days in Kuching relaxing, and for me, trying new food. I think we both needed this – you can’t do too much while vacationing or you’ll get burned out, which is easy to do because you often want to do so much. Not so in our case. Here, we mostly walked around the riverfront and went shopping, mostly for cheap batik – cotton fabric treated using a special method including wax to make the designs – that Natalia is going to use for future sewing projects. We also had the opportunity to try layer cake, which is a regional specialty and similar to Polish Sękacz, though with a softer consistency and in a variety of flavors and colors, which are only limited to the imagination of the baker herself (they were mostly women). They usually let you try out the different flavors that they have on offer, which is actually enough to fill you up already! I also had my first curry mee, which is a spicy vegetable curry with noodles, very nice! - and rojak, which is a mix of fruit and vegetables in a sort of soy sauce topped with peanut crumbs – that was weird, and in fact Natalia said it wasn’t a very good one - too bad! Since I’m on the topic of food, it’s also worth mentioning the strange shaved ice combinations that they prepare here. One famous one is ABC, also known as ice kacang, which contains beans, corn, green jelly-like flour rolls (I thought they were green beans), sweetened with sweetened coconut milk. Another variant is cendol, which just has the green bean-like rolls – I thought that one was better, the beans (not sweetened, though they should be, according to Natalia) gave the former a sort of dissonant flavor. The last food I’d like to mention is the Thai soup Tom Yam, which is super spicy and should be eaten with rice or noodles, otherwise you’ll probably end up with diarrhea. In any case, that one definitely cleans out your system!

Yet, we didn’t spend all of our time eating. We also visited two national parks to see some more of the fauna of Borneo. The first one was Semenggoh Wildlife Centre, where, if you’re lucky, you can see orangutans in the wild. There are 27 orangutans living in the area of the Centre. We had incredible fortune to arrive just before feeding time, and this time three orangutans came to receive fruit. One of them was called Ritchie and nicknamed “the boss” because of his size and his aggressiveness (the staff member had been chased by him before!) Later, at the main feeding area, we saw three more orangutans, two of them a mother and her baby holding on to her. It looked to be a whole family. The staff member feeding them told us we were really lucky to see them because the previous couple of days, no orangutans came for feeding time.

We also visited Bako National Park, where we spent the night. After we got to the main entrance with a public bus, we had to take a motor boat to get to the park. It was a bumpy ride to the water being extremely choppy. Possibly due to the crashing waves, we ended up with a small stowaway on the boat -  a small crab! When we got to the park and checked in, they warned us to watch out for the monkeys. We didn’t have to wait long to find out why – there was a pack of macaque monkeys awaiting us at our hostel. On our way to the room, one even made a grab at Natalia’s bag, and once we were closed in our room, we watched as they pillaged a backpack outside our window! Having dropped off our things, we hit the first trail, with lots of puddles due to the morning rain, which led to a somewhat secluded beach. Unfortunately, like the beach where the accommodation is located, there was a load of garbage lying around, most likely washed ashore by the tide. Despite that, the beach was nice and we even saw a few crabs wandering around. On the way back, we caught glimpse of a small viper, the second one during the trip (the first one we saw during our first day in Mulu). When we returned, we relaxed a little bit and observed some wild boars scavenging for food . The next day, we decided to get up early to try and catch a glimpse of the endangered proboscis monkeys, which are basically the main attraction of the park and one of the main attractions of Borneo. We didn’t have to search long – we saw them in the morning already, hanging around eating in the trees surrounding the accommodation. They made me think of little men because their movements and bodies in general are so similar to those of humans. We spent the morning walking around a couple of short trails, spotting a couple more of the proboscis monkeys, and some of those menacing macaque monkeys. We also caught sight of a bunch of croaking frogs and even a wild boar up close. 

Having returned from Bako , we spent the rest of our time in Kuching relaxing, strolling around the city and working on Natalia’s master’s thesis, which she has to turn in upon our arrival in Berlin. We got back to Kajang Thursday night, which is practically a story in and of itself. The taxi-driver, an Indian Malaysian, told us his philosophy on families, or has he put it “the nature of families”, according to which married couples should have kids to bridge the gap which inevitably develops between them before the end of the first year of marriage (he had thought that we were just boyfriend and girlfriend because we were sitting apart). Chattering on about Malaysia, he missed the turn-off and drove like a bat out of hell to make up the time. Fortunately, we made it back to Natalia’s apartment safe and sound.

(PL)



Przez dziesięć dni podróżowaliśmy po stanie Sarawak na Borneo. Jest to wyspa słynna z bioróżnorodności, zagrożonych gatunków zwierząt, i wielkich plantacji palm, które zagrażają tej całej naturze. Wyspa – przede wszystkim na obszarze parków narodowych - jest pełna różnych gatunków roślin i zwierząt, na przykład orangutanów i małp nosaczy. Na szczęście, parki narodowe są pod ochroną,  ale nie wiadomo, czy to wystarczy i nawet czy te parki kiedyś nie zostaną wycięte. Mieszkańcy Borneo, według koordynatorki Natalii Mirjam, są o wiele bardziej sympatyczni i cieplejsi niż mieszkańcy Półwyspu Malajskiego. Ja nie jestem w stanie powiedzieć,  czy to prawda czy nie, ponieważ spędziłem bardzo mało czasu w Malezji i dodatkowo byłem tylko w Kajang  i Kuala Lumpur. Ale mogę przyznać, że ludzie w Sarawak są bardzo sympatyczni, co oczywiście uczyniło  naszą podróż bardzo przyjemną. Oto mniej więcej, co robiliśmy podczas wakacji.


Dwa dni po tym, kiedy dotarłem do Malezji, wybraliśmy się wcześnie rano na lotnisko, żeby lecieć do Miri w Sarawak. Przez zmęczenie i też upał, do którego nie byłem przyzwyczajony, prawie nie miałem energii i czułem się zaspany przez pierwszych kilka dni podróży. Pierwszego dnia tylko spacerowaliśmy po mieście. Nie jest to specjalnie przyjemne lub straszne miasto – jest związane z przemysłem naftowym, który stanowi główne źródło dochodu dla malezyjskiego rządu. Drugiego dnia, spacerowaliśmy po szlakach i pływaliśmy trochę w parku narodowym Lambir Hills, który znajduje się trochę poza Miri. Biorąc pod uwagą, że były to urodziny Natalii, wieczorem poszliśmy do restauracji i później zjedliśmy ciasto. Na śniadanie następnego dnia, mogłem spróbować roti canai (wymowa – czanai), co jest podobne do naleśników, tylko trochę grubsze. Dostaje się do nich sos o smaku curry. Ja zjadłem jedno roti bez niczego,  inne z jajkiem, i jeszcze jedno z masłem orzechowym i czekoladą. Tłuste, ale dobre. 

Trzeciego dnia, podróżowaliśmy do Mulu National Park. Kupiliśmy taką wycieczkę trzydniową w Miri. Lecieliśmy samolotem, bo alternatywą jest pięciodniowa podróż statkiem w dół rzeki. Kiedy dotarliśmy do pensjonatu, zostawiliśmy nasze rzeczy w naszym pokoju, zjedliśmy obiad i poszliśmy z naszą przewodniczką do parku. Tam zwiedziliśmy różne jaskinie, jedną mała i jedną wielką, właśnie jedną z największych na świecie. W tej jaskini mieszkają miliony nietoperzy, ich odchody pokrywają większość podłoża i nadają jaskini unikalny zapach. Ciekawe jest, że te odchody przyciągają inne zwierzęta przez to, że zawierają sól. Do tych zwierząt należą też jelenie, od których pochodzi też nazwa jaskini – Deer Cave (Jelenia Jaskinia). Po zwiedzeniu wielkiej jaskini, czekaliśmy w kantynie na zewnątrz, ponieważ nietoperze powinny wylatać jednocześnie  między szesnastą i osiemnastą, co powinno być wielką atrakcją. Niestety, byliśmy rozczarowani – ani jeden nietoperz nie wyleciał. Jednak przynajmniej widzieliśmy trzy małpy, które próbowały dobrać się do miodu z ula, ale bez sukcesu. Inną atrakcją była grupa Azjatów w średnim wieku (może Japończycy, ale nie jestem pewien), która też czekała na nietoperze. Z jakiegoś powodu, jeden z nich był rozczarowany, że chcieliśmy już isć  i spróbował mówić ze mną w języku, którego niestety nie zrozumiałem. Następnego dnia, płynęliśmy łódką do ludu autochtonnego, który mieszka w długim domu (nie pamiętamy, jak się nazywa ten lud) i który jest jednym z ostatnich, który jeszcze poluje i zbiera. Poza polowaniem i zbieraniem, generuje dochód przez sprzedawanie ręcznie robionych pamiątek turystom takim jak my. Ja czułem się dziwnie na tej wsi, bo czułem się, że traktujemy tych ludzi jak wystawę w zoo, a to nie podobało mi się. Wyobrażam sobie, że zgodzili się na to, ale jednak nie dało mi to miłego poczucia. Potem płynęliśmy łódką do innych jaskiń, tym razem bez nietoperzy (i ich odchodów). Były bardzo ciekawe, ponieważ każda miała unikalną konstelację stalaktytów, stalagmitów, stalagnatów oraz innych struktur, których nazw nie pamiętam. Po eksploracji jaskiń, pływaliśmy trochę w rzece, po czym popłynęliśmy ponownie łódką do wejścia parku. W parku poszliśmy do wodospadu, gdzie znowu się kąpaliśmy, żeby się odchłodzić. Następnie udaliśmy się jeszcze raz do wejścia Jeleniej Jaskini, aby ponownie czekać na wylot nietoperzy. Niestety tym razem też mieliśmy pecha. Trzeciego i ostatniego dnia w parku, poszliśmy na spacer w koronie drzew (canopy walk), który ma być najdłuższą tego rodzaju instalacją na świecie (prawie pół kilometra). Niestety nie widzieliśmy nic więcej niż jaszczurki i wiewiórkę, ale spacer sam w sobie był przyjemnym doświadczeniem. Później,po wyjściu z parku, udaliśmy się na lotnisko, skąd polecieliśmy do Kuching, Miasta Kotów, stolicy stanu Sarawak.

Spędziliśmy następnych kilka dni w Kuching odpoczywając, co było nam potrzebne i próbując nowego jedzenia. Tylko spacerowaliśmy nad brzegiem rzeki i szliśmy na zakupy, przede wszystkim po tani batik, którego Natalia będzie używać w przyszłych projektach szyciowych. Też mogliśmy spróbować ciasto warstwowe, specjalność regionalną podobną do Sękacza, tylko z miększą konsystencją. Dodatkowo robi się ciasto w różnych kolorach i smakach. Normalnie sprzedawczyni pozwala próbować różnych smaki, czym już można się najeść. Również zjadłem pierwszy curry mee, który jest ostrym curry z warzyw z makaronem - przepyszny! – i  rojak, który jest mieszaniem owoców i warzyw w rodzaju sosu sojowego z okruchami orzechów – to było dziwne, i Natalia właśnie powiedziała, że nie był najlepszy – szkoda. Co do jedzenia, też warto wspomnieć dla mnie dziwne lody, które w Malezji przygotowują. Jedną słynną kombinacją jest ABC, też znana jako Ice Kacang, która zawiera fasolę, kukurydzę, zielone żelki (ja myślałem, że są to zielone fasole), oraz kruszony lód, który słodzony jest różnokolorowymi syropami i mlekiem kokosowym. Inną kombinacją jest cendol, która tylko ma zielone żelki – moim zdaniem ta jest lepsza, ponieważ fasole (nie słodzone, choć Natalia powiedziała, że powinny być) dały w pierwszej kombinacji niezgrany smak. Ostatni posiłek, który mogę wspomnieć, jest tajska zupa tom yam. To jest bardzo ostra zupa, którą powinno się jeść z ryżem albo z makaronem, bo w przeciwnym razie prawdopodobnie będziesz mieć biegunkę. W każdym razie, ta zupa na pewno czyści system trawienny!
Jednak nie tylko jedliśmy w tych dniach. Też poszliśmy do dwóch parków narodowych, aby poznać zwierzęta Borneo. Pierwszym parkiem był Semenggoh Wildlife Centre, gdzie, jeśli masz szczęście, możesz zobaczyć orangutany w naturze. W sumie są 27 orangutany żyjące w parku. My mieliśmy naprawdę farta, aby przyjść krótko przed czasem karmienia, i tego dnia trzy orangutany przyszły na owoce. Jeden z nich nazywa się Ritchie, lecz ma przezwisko „szef”, bo jest wielki i też agresywny (już gonił pracownika!). Później, w głównym miejscu karmienia, zauważyliśmy jeszcze trzy orangutany, dwa z nich to były matka z niemowlęciem, które trzymało się jej na brzuchu. Wydawało mi się, że tworzą jedną rodzinę. Pracownik parku  powiedział nam, że mieliśmy dużo szczęścia, że widzieliśmy tyle orangutanów, bo w poprzednich dniach nie przyszedł żadem orangutan na karmienie.

Drugi park, który zwiedzieliśmy, to Bako National Park, gdzie spędziliśmy noc. Musieliśmy popłynąć łódką po morzu, aby dotrzeć do wejścia. Fale były mocne, więc, to było mała przygoda, nawet mały krab wpadł po drodze do łodzi. Kiedy przypłynęliśmy i zameldowaliśmy się w recepcji, ostrzeżono nas, żebyśmy uważali na małpy. Zdziwiłem się trochę, ale kiedy przyszliśmy do naszego domku, już dowiedzieliśmy dlaczego – czekały na nas makaki. Po drodze do pokoju, jeden spróbował złapać torebkę Natalii, i gdy już byliśmy w pokoju, patrzyliśmy jak kradły rzeczy z plecaka pod naszym oknem! Zostawiliśmy nasze rzeczy w pokoju, oczywiście zamknięte, i wybraliśmy się na pierwszy szlak, który była troszeczkę trudny, gdyż było jeszcze dużo kałuż po porannym deszczu. Szlak prowadził do samotnej plaży. Niestety, tak jak na plaży przed schroniskiem, leżało tam mnóstwo śmieci plaży wyrzuconych przez wzburzone morze, ale mimo tego plaża była przyjemna i widzieliśmy kilka krabów. Kiedy wracaliśmy, zauważyliśmy małą żmiję na ścieżce, drugą podczas naszej podróży (pierwszą widzieliśmy w Mulu). Kiedy  wróciliśmy ze szlaku,  odpoczywaliśmy na plaży przed schroniskiem i  obserwowaliśmy dziki szukające pożywienia na plaży. Następnego dnia, zdecydowaliśmy się wstać wcześnie, aby zobaczyć zagrożone wymarciem małpy nosacze, które praktycznie są największą atrakcją w parku i jedną z najważniejszych na Borneo. Nie musieliśmy szukać długo, gdyż siedziały na drzewach  i jadły liście tuż przy schronisku. Przypominały mi krasnale, bo są bardzo podobne do ludzi. Spędziliśmy resztę poranka na szlakach, obserwując nosacze i też te groźne makaki. Również widzieliśmy żaby i nawet dziki z bliska.

Po powrocie do Kuching, spędziliśmy resztę urlopu relaksując się, spacerując po mieście i pracując nad pracą magisterską Natalii, którą musiała oddać dzień po naszym powrocie do Berlina. Wróciliśmy do Kajang wieczorem w czwartek. Z lotniska wiózł nas taksówkarz, indyjski Malezyjczyk, który nam wyjaśnił swoją filozofię rodziny, lub w swoich słowach, „naturę rodziny”, według którego małżeństwa powinny mieć dzieci, bo inaczej będą mieć lukę między sobą przed końcem pierwszego roku małżeństwa (myślał, że my nie jesteśmy małżeństwem, bo nie siedzieliśmy razem). Mówiąc o Malezji, przegapił zjazd do Kajang i jechał jak szalony, aby odzyskać stracony czas. Na szczęście, dotarliśmy do mieszkania Natalii w jednym kawałku.
 


Roti Canai


Waterfall / Wodospada - Lambir Hills
Above the Canopy / Nad baldachimem
Exhausted / Wykończony
Chinese Tempel / Chińska świątynia
Accommodation / Zakwaterowanie - Mulu
Honey combs / Plastry miodu
At the mout of a cave / Przed jaskinią
In the first cave / W pierwszej jaskini
Inside Deer Cave / W środku Jeleniej Jaskini
Jelenia Jaskinia
Travelling by boat / Po drodze na łódce
Yeah, these grow in Southeast Asia, too / Tak, również rosną w Azji południowowschodniowej.

Parliament / Parlament



Curry Mee

Rojak

An assortment of layer cake / Asortyment ciasta warstwowego

Mosque / Meczet

Chinese Temple in Kuching / Chińska świątynia w Kuching

Ice Kacang / ABC

Cendol
Semenggoh Wildlife Centre
The boss / Szef






Bako National Park

The monkeys attack! / Atak makaków




Proboscis monkeys / Nosacze




Wild boar / Dzik